U Tibbitta wszystko miesza się ze wszystkim, a niewinne piosenki dla najmłodszych spotykają się z dowcipami wyjętymi z filmowych komedii o jaraniu trawki. Wszystko składa się w opowieść o
"Spongebob: na suchym lądzie" to jedna z tych animacji, która może się spodobać widzom w każdym wieku. Warunek jest jeden: poczucie humoru. Ono wystarczy, by w animacji Nickelodeona znaleźć coś dla siebie. Bo film Paula Tibbitta to z jednej strony kino przygodowe dla najmłodszych, z drugiej zaś – szalona komedia pełna zapożyczeń i absurdalnych dowcipów. Podczas gdy siedmioletni widzowie "Spongeboba" w czasie seansu będą czekać na to, jak potoczą się dalsze losy Kanciastoportego, ich dorośli opiekunowie raz po raz będą sobie stawiać pytania o to, co palili twórcy filmu i gdzie można dostać choćby najmniejszą działkę tego specyfiku.
Reel FX Creative Studios
Nickelodeon Animation Studio
Disruption Entertainment
Nickelodeon Movies
United Plankton Pictures
Paramount Animation
Paramount Pictures
Choć Paul Tibbitt wykracza daleko poza granice kina dziecięcego, jednocześnie ani na chwilę nie zapomina o najmłodszych fanach "Spongeboba". Znów zabiera ich do podwodnego miasteczka Bikini Dolne i do bohaterów znanych z telewizyjnej serii o nierozgarniętej, ale sympatycznej gąbce. Mamy więc tytułowego Spongeboba, który pracuje jako kucharz w restauracji "Pod Tłustym Krabem", chciwego Eugeniusza Kraba, który jest właścicielem intratnego biznesu, a także złośliwego Planktona, który marzy o tym, by przejąć klientów Pana Kraba. Od konfliktu tej dwójki zaczynają się nieszczęścia Bikini Dolnego oraz przygodowa opowieść ze "Spongeboba: na suchym lądzie". Kiedy nikczemny Plankton próbuje wykraść przepis na kraboburgery będące największym przysmakiem tutejszych mieszkańców, ów przepis znika w niewyjaśniony sposób, a miasteczko staje na krawędzi anarchii. By na nowo przywrócić ład, Spongebob i Plankton muszą odnaleźć zaginioną sekretną formułę.
Można by sądzić, że w tak niewinnej opowieści nie ma miejsca na żarty dla dorosłych, a przygodowa historia musi wziąć górę nad komedią. Nic podobnego. U Tibbitta te dwie gatunkowe formuły wzajemnie się uzupełniają, a slapstickowym żartom skierowanym do dzieci (widowiskowe upadki, Skalmar Obłynos popuszczający w momencie zagrożenia itp.) towarzyszą absurdalne grepsy i intertekstualne nawiązania. W "Spongebobie" znajdziemy więc delfina pełniącego funkcję kosmicznego strażnika, miauczącego ślimaka, parodię postapokaliptycznych filmów spod znaku "Mad Maksa", hip-hopową bitwę z udziałem mew i Avengerów widzianych w krzywym zwierciadle. Do tego militarne starcia, w których za amunicję robią musztarda, majonez i ketchup oraz opowieść o miłości podstępnego Planktona i jego komputerowej żony.
U Tibbitta wszystko miesza się ze wszystkim, a niewinne piosenki dla najmłodszych spotykają się z dowcipami żywcem wyjętymi z filmowych komedii o jaraniu trawki. Wszystko razem składa się w opowieść o zniewoleniu przez konsumpcjonizm i historię o tym, że tylko zjednoczeni bohaterowie są w stanie stawić czoło złu. I choć w finałowych scenach tempo filmu wyraźnie spada, "Spongebob" wciąż pozostaje jedną z najbardziej uniwersalnych animowanych komedii ostatnich lat. Chyba najzabawniejszą i najbardziej odjechaną od czasu "Klopsików i innych zjawisk pogodowych".
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu